Jak nasza własna praktyka mindfulness może nam pomóc w wyzwaniach rodzicielskich i wspierać nasze dzieci w ich uważnym rozwoju?

uważność w relacji dziecko-rodzic

– „Proszę naprawić moje dziecko!”

– „Z moim dzieckiem jest coś nie tak!”

– „W domu nie da się wytrzymać, niech pani coś z nim/nią zrobi!”

– „Ja nie potrzebuję żadnej uważności, ale on/ona zdecydowanie tak, bo już przecież na głowę dostaję przez to dziecko!”

To tylko wybrane stwierdzenia, które tak często słyszałam od rodziców przyprowadzających swoje dzieci na warsztaty z uważności. Tak, swego czasu prowadziłam takie warsztaty, jednak od lat już tego nie robię.

Dlaczego?

Ponieważ tego typu podejście kłóciło się z moim systemem wartości. Ponieważ uważność nie jest tabletką na „niegrzeczne dzieci”. Ponieważ nikt z nas nie wymaga naprawy, a już na pewno nie nasze dzieci…

Tak! Zdecydowanie wierzę w sens wdrażania uważności do życia dzieci i wiem, że potrafią z niej cudownie korzystać. Jednak najlepszym sposobem na wprowadzanie dzieci w świat uważności jest codzienna bliskość dorosłych, którzy z niej świadomie i mądrze korzystają.

Nie jak z techniki na poprawę pamięci, koncentracji, szybsze osiąganie celów, autorytarne panowanie nad emocjami, ale jak ze sposobu na lepsze zrozumienie siebie, głębsze relacje z innymi, życzliwość, nieocenianie, ciekawość świata.

Historia Beaty, opowiadająca o tym jak wiele może zmienić uważność w relacji rodzic-dziecko

Pięknym przykładem tego, jak wiele może zmienić uważność w relacji rodzic-dziecko może być historia Beaty * (*z uwagi na dbałość o moich klientów i zasadę poufności, w moich opowieściach używam zmienionych imion, nie przedstawiam szczegółów, które pozwoliłyby na identyfikację konkretnych osób i czasem zmieniam drobne szczegóły w ich historiach).

Beata zgłosiła się do mnie na 8-tygodniowy trening uważności mniej więcej 4 lata temu. Podczas naszego pierwszego spotkania szczerze przyznała, że wcale nie miała ochoty przychodzić na kurs. Chciała wysłać na trening uważności swojego 6-letniego synka, ale ponieważ nie planowałam już w tym okresie warsztatów dla dzieci, to zdecydowała się przyjść sama.

Jej pomysł był taki, że co nieco się nauczy podczas kursu, a później wtłoczy to w swojego syna, żeby osiągnąć efekt, na którym jej najbardziej zależy : „Naprawić swoje dziecko”.

Jak łatwo możesz się domyślić skurczyłam się w środku czując opór wobec wypowiedzianego przez nią zdania. Wzięłam jednak dwa uważne oddechy, odłożyłam na bok ocenę, która tak automatycznie wskoczyła do mojej głowy i włączyłam ciekawość:

– „Czemu chcesz go naprawiać?” – zapytałam.

Beata westchnęła głęboko. Widziałam, jak jej ramiona się rozluźniają, a ręce bezwładnie opadają na uda. Oczy lekko się zaszkliły, gdy zaczęła swoją opowieść.

Była samotną mamą, która robiła co mogła, by ogarnąć pracę, wszystkie domowe obowiązki, transport syna do i ze szkoły, a później jeszcze zajmowanie się nim w domu, gdy lista zadań na dany dzień nadal pękała w szwach. Do tego nakładały się trudne relacje z jej rodzicami, poczucie osamotnienia i braku jakiegokolwiek wsparcia.

Każdy dzień wyglądał prawie tak samo. Od rana w biegu, wykonywanie pięciu rzeczy na raz, a do tego wieczny krzyk, opór i brak jakiejkolwiek współpracy ze strony syna.

Beata była na skraju wyczerpania. Wizja tego, że przynajmniej jest szansa, że jej syn stanie się spokojniejszy była jedynym, co trzymało ją w poczuciu, że jakoś da radę.

Na czas kursu zorganizowała sobie pomoc do synka. Przychodziła regularnie i sumiennie ćwiczyła w domu. Niewiele jednak odzywała się podczas naszych spotkań, a po skończonych zajęciach szybko znikała. Widziałam, że dużo się w niej dzieje i że potrzebuje czasu, by się z tym wszystkim ułożyć.

Jak dużo się w niej działo dowiedziałam się podczas naszego ostatniego kursowego spotkania. Każdy z uczestników dzielił się w kręgu tym, co było dla niego/dla niej najważniejsze podczas tych spotkań, podczas czasu między spotkaniami, co ze sobą zabiera, co się zmieniło w jego/jej życiu.

Gdy przyszła kolej na Beatę, wzięła kilka głębokich oddechów i nie blokując łez, które od razu zaczęły intensywnie płynąć po jej policzkach, rozpoczęła od zdania:

„Mam najcudowniejszego syna na świecie”.

Opowiadała o tym, jak podczas tych tygodni regularnej praktyki i wykonywania kolejnych ćwiczeń odkryła ogrom emocji, które ją wypełniały, a z którymi próbowała walczyć przez tyle lat, odkryła mnóstwo myśli i przekonań na temat tego jaka powinna być ona, jaki powinien być jej syn, jakie powinno być ich życie. Odkryła swój wymóg, by wszystko było zawsze zrobione na czas i idealnie, a także to, że skupiała się na wszystkim, tylko nie na tym, co najważniejsze.

Potrzeba bliskości, rzeczywistego bycia w relacji, słuchania z zaangażowaniem, współodczuwania i emocjonalnego wsparcia nie istniała u niej na liście – ani w stosunku do niej samej, ani w stosunku do jej syna.

Jego krzyk, opór i sprzeciw były prośbą o uwagę, prośbą o dostrzeżenie.

To było niesamowite odkrycie Beaty. Do tej pory uważała, że spędza z synem kilka godzin dziennie, a tak naprawdę nie spędzała z nim prawdziwie nawet minuty. On był stale obok jej codziennych obowiązków.

Wprowadziła w ich relacji pewną zmianę i nową zasadę. Każdego dnia po powrocie z synem ze szkoły odkładała wszystkie czekające do wykonania zadania na później. Nie włączała też telewizora, ani komputera, a telefon odkładała na półkę. Za to sama na godziną siadała z synkiem na podłodze i robili dokładnie to, na co on miał ochotę: układali klocki, rysowali, czytali, bawili się samochodzikami, rozmawiali, milczeli…

Beata z uważnością dbała o to, by przez ten czas być w pełni obecna. Nie podążać za analizami czy planami, tylko wsłuchiwać się w siebie i w syna, a także w to, co wydarza się między nimi.

Jej syn, z dnia na dzień, przestał być „chodzącym potworem”. Skończyły się krzyki, bojkot wszystkich jej próśb i pomysłów, za to pojawiła się chęć współpracy i wspólnego działania.

Jak pięknie podsumowała to Beata: „Wystarczyło tylko albo aż tyleprawdziwie być w relacji ze sobą i z dzieckiem.”

Dzieci najbardziej na świecie potrzebują naszej uwagi, to ona jest dla nich najcenniejszym darem. Są też fantastycznym lustrem dla naszych poupychanych w środku emocji, z którymi sobie nie radzimy. Najlepsze więc, co możemy zrobić dla swoich dzieci i dla naszej relacji z nimi, to zadbać o siebie i kontakt z naszymi własnymi myślami, emocjami, naszym ciałem, wartościami i potrzebami.

Dzieci nie potrzebują idealnych rodziców, a rodziców prawdziwych i uważnie obecnych. Najwięcej nauczymy nasze dzieci działaniem, a nie tym, co deklarujemy w teoretycznie brzmiących zdaniach.

Bądźmy uważni i życzliwi wobec siebie, a dzięki temu naturalnie staniemy się uważni i życzliwi w stosunku do naszych dzieci, co przyniesie efekty w pogłębieniu naszej relacji i sukcesywnym „zarażaniu” dzieci koncepcją uważniejszego życia.

Jeśli chcesz nauczyć się korzystać z uważności w swoim życiu i dodatkowo, w przyjaznej dla dzieci formie, wprowadzać ją do życia swoich podopiecznych, to serdecznie Cię zapraszam na szkolenie „uważne dorastanie”, którego pierwsza edycja staruje już w październiku 2022 roku.



kliknij w ikonę

kliknij w ikonę

bezpłatny kurs online
„jak rozpocząć swoją przygodę z uważnością"

Chcesz się na chwilę zatrzymać? Czujesz, że życie przecieka Ci przez palce, a każdy kolejny rok mija szybciej niż poprzedni? Natłok obowiązków, ciągły stres i gonitwa myśli sprawiają, że nie wiesz już do czego dążysz? Potrzebujesz zmiany. Na początek weź świadomy oddech.

spotkania online
- rozwijaj się w swoim domu

Przebywając w domowym, znajomym otoczeniu, siedząc wygodnie we własnym fotelu możesz rozpocząć wartościową podróż. Duże zmiany nie zawsze muszą wyglądać widowiskowo. Zatrzymanie się i otwarcie na nową perspektywę, decyzja, by lepiej poznać siebie, swoje emocje i myśli oraz nawiązać z nimi relację – to może przynieść większe i ważniejsze zmiany niż się spodziewasz.